Choć tak na prawdę najbardziej interesują mnie zdjęcia i muszę się powstrzymywać aby ich nie obrabiać, to muszę się powstrzymać ponieważ powoli zacierają się wspomnienia z ostatnich dni i muszę je spisać. A działo się dużo.

Zacznijmy od piątku 28.09.2018

Rano poszliśmy na targ – piechotą ponieważ jest blisko (po drodze zahaczyliśmy o piekarnię panederię). Targ dość mały. Pierwsze stoisko z owocami. Ja się rzuciłam aby kupić wszystkie tropikalne owoce, wypróbowałam też owoc, którego Piotr nie jadł ichniejszą śliwkę. (Piotr chce za wszystko za mnie płacić i to mi się nie podoba.) Na stoisku był też ugotowany słodki ziemniak – ale jakoś nie zachęcał, wyglądem bliżej mu było do tuńczyka w oleju.
Na innym stoisku były dwa nowe dla mnie owoce, ale ich nie kupiliśmy bo siatka po moich wcześniejszych łowach była już mocno ciężka, ale i tak nie mogę się doczekać aż ich skosztuję. Na razie nie pamiętam jak się nazywają (ten zielony jest w środku czarny i nazywa się zapote negro).
Gdy Piotr zaopatrzał nas w ser i wędlinę, moją uwagę przykuła witryna oświetlona a w niej wielgaśne prażynki. Zaciekawiło mnie cóż to może być? Piotr powiedział iż jest to pieczona skóra z wieprza! Obrzydlistwo!
Na targu można też było kupić kukły Piñata, które napełnia się cukierkami a następnie dziecku zawiązuje się oczy i wali na oślep w kukłę. Jak rozwali wysypują się zeń cukierki. I uciecha dla dzieciaków. Mówiąc o dzieciach, Piotr zatrzymał mnie przy stoisku ze słodyczami i zapytał się czy chcę dziecięcy smakołyk. Kupił mi Pelon pelo rico (włosy łysielca). Wyciska się takie włosy i je liże. Jest to z tamaryndowca, ale jest to przekąska iście meksykańska ponieważ z chili i piecze w język. Jak widać od najmłodszych lat przyzwyczajają dzieci do ostrego jedzenia.
Wieczorem pojechaliśmy do centrum do Palacio de bellas artes na przedstawienie polskie, o którym informację dostał Piotr z ambasady. Poszliśmy nic nie świadomi na El fin Warlikowskiego. Okazało się że sztuka trwa cztery i pół godziny! Piotr powiedział, że pójdziemy na pół, bo inaczej nie będziemy mogli odebrać samochodu z parkingu, który był do dwudziestej drugiej. No ja muszę przyznać, że miałam dość po godzinie. (po przeczytaniu recenzji polskich, może więcej bym zrozumiała ze sztuki, ale nie sprawiało mi przyjemności oglądania faceta w tańcu erotycznym wyciągającego banana z majtek. Ale powstał w oparciu o sztukę rysunek tutaj).
Jako, że przyszliśmy za wcześnie to obeszliśmy w koło budynek. A! zapomniałam wspomnieć o taksówkach. Mianowicie w Mexico City wszystkie taksówki mają ten sam kolor biało – różowy. Stąd nazywane są Barbie. Podobno lepiej jeździć tutaj Uberem niż taksówką, bo czasem w taksówkach napadają na klientów.
Przy Belas artes znajduje się Torre Latinoamericana – wysoki wieżowiec. Większość budynków w Meksyku jest nie wysoka – dwu piętrowe, rzadko spotyka się bloki pięciopiętrowe. Więc wszelkie wieżowce muszą być oparte o wielką myśl inżynierską aby się nie zawalić.
Obok zaczyna się Zona Historica. W niej znajduje się budynek cały obłożony kafelkami. Podobno ojciec powiedział synowi że jest leniem patentowanym, a ten odpowiedział, że wybuduje dom cały w kafelkach aby ojcu zaprzeczyć.
Największe wrażenie zrobiła na mnie poczta. Budynek jest prześliczny, a poczta funkcjonuje nadal. Cała okuta w metalach wytworzonych w Firenze Italia.