Niedziela 30.09.2018
W niedzielę wybraliśmy się do kościoła Virgine de Guadelupe. Z tego co udało mi się wyczytać, jest to miejsce najliczniej odwiedzane przez pielgrzymujących. W zależności od strony internetowej liczba wiernych odwiedzających to miejsce waha się od 12 do 20 milionów rocznie. Dla porównania do Częstochowy rocznie przybywa 4 mln osób. W okół bazyliki jest wielkie targowisko wszystkim co może przedstawiać wizerunek święty. Łańcuszki, figurki, bluzki, torebki płócienne na zakupy. La Villa – tak nazywa się rejon bazyliki mieści kilka kościołów.

Na górze Tepeyac doszło do objawienia Matki Boskiej Juanowi Diego. Matka Boska prosiła Juana Diego o założenie kościoła na górze. Biskup do którego poszedł Juan Diego nie chciał mu uwierzyć i poprosił o dowód. Matka Boska podarowała róże Juanowi, który obwinął je w swoją opończę i zaniósł biskupowi. Gdy biskup odwinął kwiaty na wewnętrznej stronie opończy ujżał obraz Matki Boskiej.

Na górze Tepeyac znajduje się najstarszy kościół Capilla del Cerito z 1531 roku. Poniżej wzgórza znajduje się kościół Templo Expiatorio a Cristo Rey, w której był wystawiony obraz. W roku 1976 roku bazylika została zamknięta na dwadzieścia cztery lata, ze względu na osiadanie terenu w wyniku którego bazylika przekrzywiła się. Dziś można ją zwiedzić jednakże cała fasada jest pochylona, a w środku człowiek się dziwnie czuje ponieważ podłoga jest krzywa w stosunku do ścian i błędnik wariuje.

Najnowsze sanktuarium jest ogromne, i brzydkie. W stylu Sopockiego Spotka. Obraz można podziwiać przejeżdżając na taśmie (aby nie blokować ruchu) z poziomu piwnicy, trzeba mocno zadrzeć głowę do góry, ponieważ obraz wisi wysoko. Na parterze natomiast znajduje się zwykły kościół, za ołtarzem widać obraz Matki Boskiej z Guadelupe.

W Meksyku panuje dziwny zwyczaj związany z niemowlętami. Mianowicie niemowlęta noszone są na rękach i szczelnie przykryte polarowymi kocykami. Schodziłam za jedną panią po schodach i trochę zjechał jej kocyk i zobaczyłam, że w ten sposób dziecko jest cały czas karmione, nawet podczas iścia i nikt tego nie widzi. Ale panowie też noszą w ten sposób dzieci.

Pamiętam jak Kaja kiedyś mówiła, że dla dziecka z wycieczki szkolnej, która odwiedzała Warszawę największą atrakcją był murzyn. Na placu było dużo dzieci, gdy przechodziłam obok jednej dziewczynki, to się na mnie popatrzyła jak bym była dla niej właśnie takim murzynem. Chyba od przyjazdu tutaj nie widziałam żadnej nie farbowanej blondynki.

Samochód zaparkowaliśmy pod sklepem, więc po zwiedzeniu Bazylik, wróciliśmy tam aby zrobić zakupy. W sklepie już stały świąteczne ozdoby i choinki. Oprócz tego można było kupić Pan di Muerte. Jest to specjalna bułka słodka wypiekana na pierwszego listopada. Oczywiście kupiłam aby spróbować. Coś w stylu drożdżówki z rodzynkami, bez lukru. Muszę powiedzieć, że dobra.

W sklepie kupiłam sobie spodenki sportowe aby móc grać w siatkówkę. Przy kasie okazało się że jeden sok ma oderwany gwint, więc Piotr poszedł wymienić. I tak udało mi się zapłacić za moje zakupy. Ale dziś rano Piotr przyszedł do mojego pokoju i zostawił mi pieniądze za moje zakupy! No strasznie mi z tym źle. Bo rozumiem że może płacić za obiady, ale bez przesady za moje środki higieniczne, spodenki sportowe czy czekoladę to już nie. No i co ja mam zrobić?!

Lubię być kobietą niezależną, a tym bardziej niezależną od jakiegoś mężczyzny. To miał być koniec wycieczki na niedzielę. Ale ja stwierdziłam co będę robić przez resztę dnia w ciemnym domu? Dlatego poprosiłam Piotra aby zawiózł mnie do Narodowego Muzeum Antropologicznego. Powiedziałam mu, że sama wrócę Uberem, a jak mi się nie uda to po niego zadzwonię. Myślałam że wykaże większy sprzeciw, moim podróżom samej, ale o dziwo zgodził się bez sprzeciwu czy komentarza.

Okazało się, że w Meksyku w każdą niedzielę Paseo de la Reforma, główna ulica jest zamykana dla ruchu spalinowego, samochodowego i mogą po niej jeździć tylko rowery. Jeździli też rolkarze i biegali biegacze. Dlatego Piotr wysadził mnie niedaleko muzeum. Musiałam przejść jeden przystanek przez park. W granicach parku mieści się kilka muzeów, ogród zoologiczny i botaniczny (tak jak w Warszawie w centrum miasta).

Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłam muzeum. Ilość ludzi wlewająca się do niego przypominała tłumy gdy w biedronce rzucili jakiś luksusowy towar. Okazuje się, że w niedziele wstęp jest wolny. W środku był też kiermasz książki historycznej. Piotr powiedział że oglądanie muzeum zajmuje godzinę, jak dokładnie to dwie. No ja mu nie dowierzałam. I słusznie. Mi zwiedzanie zajęło cztery, a robiłam to pobieżnie. Panie w informacji powiedziały, że zwiedzanie zajmuje sześć. Dobrze, że nie było ze mną Micha, bo jemu to by chyba tydzień zajęło!

Gdy miałam już dość zwiedzania, poszłam za odgłosami muzyki. I tak trafiłam na festiwal tańców meksykańskich i tańców południowoamerykańskich, odbywający się w ramach kiermaszu książki historycznej.

Nie chciałam wracać Uberem tylko spróbować jazdy autobusami, żeby móc się usamodzielnić a Ubera zostawić na jakieś ewentualności. Po zwiedzeniu muzeum byłam strasznie głodna, a droga autobusem miała trwać około godziny. Najpierw próbowałam wyszukać połączeń za pomocą HereGO. Znalazło mi jakiś dziwny autobus, więc zapytałam się Pana czy taki autobus odjeżdża z tego przystanku w kierunku la Villa. On powiedział że w tym kierunku mogę pojechać Metrobusem 7. Zapytałam się jak mogę kupić bilet, a on powiedział że za mnie zapłaci.

Bo do metrobusu trzeba mieć kartę, którą na przystankach można doładować ale nie na każdym kupić. Metrobusy w porównaniu do autobusów są luksusowe, dwu piętrowe, klimatyzowane (aż musiałam założyć sweter) i nowe. Mają osobny pas do jazdy, przez co jeżdżą szybciej. Część z nich (tak jak metro) ma wydzieloną część dla kobiet i rodzin z dziećmi, ponieważ w godzinach szczytu panuje bardzo duży ścisk.
Jako, że trochę denerwowałam się, że jadę nie tym autobusem co trzeba odpaliłam GoogleMaps. I ono pokazało mi że dobrze jadę. HereGo ma po prostu dziwne oznaczenia autobusów. Żeby nie było, że nie jestem roztropna. Udostępniłam na bieżąco swoją lokalizację Michowi, wiedział gdzie jadę i gdybym się nie odezwała po dojechaniu miał wszcząć poszukiwania.
Przesiadłam się w metrobus 6, myślałam że na tej stacji będę mogła kupić kartę (bo było tak napisane na automacie), ale się nie udało. I tu znów pewna pani wpuściła mnie na swoją kartę. Na przystanku na którym wysiadłam można było kupić kartę więc kupiłam. I przesiadłam się w autobus 25 (choć większość twierdzi że autobusy tutaj nie mają numerów). I tak po półtorej godzinie udało mi się dojechać do domu. Chciałam zadzwonić do micha że dojechałam, i obudziłam jego towarzyszy, bo jak się okazało jeszcze nie wrócił z wyjazdu. Ups…

Na obiadokolację Piotr zostawił mi gotowane na parze warzywa i usmażyłam kotleta z wołowiny. Potem zabrałam się za sprzątanie mieszkania (łazienki i swojego pokoju) bo były strasznie zakurzone. I to tyle…