Sobota

Pojechałam do miasta z zamiarem zwiedzenia Muzeum Olga Costa-Jose Chavez Morado. W mieście jako, że był weekend i już na dobre rozpoczęło się Cervantino, było mnóstwo ludzi. Musiałam się kilkakrotnie pytać ludzi skąd odchodzi autobus do Pastita. Odchodził z przystanku przy Mercado Hidalgo, ale z tunelu pod ziemią. Nie wspomniałam do tej pory o najciekawszej rzeczy w Guanajuato.

Guanajuato było ważnym ośrodkiem wydobycia złota i srebra. Z okien domu Gila widać kopalnię, z której wyjeżdżają tiry obładowane kamieniami do obróbki w niedalekiej fabryce. Dlatego mają tu dobrych górników. Przez miasto płynęła kiedyś rzeka, dla której wybudowano tunele pod miastem, ale gdy rzeka straciła na sile (w okolicy jest wiele tam), stwierdzono, że wykorzystają tunele do poprowadzenia ulic. I tak pod miastem rozbudowano sieć tuneli. Są podziemne skrzyżowania, tunele są długie, pod górę, w dół, są przystanki autobusowe. Przez co poruszanie się po mieście nie należy do najłatwiejszych i nie jest łatwo korzystać z nawigacji.

Znalazłszy autobus do Pastita wybrałam się nim, prosząc panią (która się okazała chyba żoną kierowcy), o wskazanie mi gdzie mam wysiąść bo ja nie wiem. Ulica Pastita wiedzie wzdłuż potoku, na jej końcu znajduje się Muzeum. Do tego muzeum nie przybywa zbyt dużo turystów, dlatego pan przewodnik był złakniony kontaktu z ludźmi i przez czterdzieści minut opowiadał mi o domu i jego właścicielach. Wszystko po hiszpańsku, w końcu mu przerwałam i powiedziałam że chcę poczytać książkę po angielsku o tym muzeum, za co się chyba obraził, ale ja nie za wiele rozumiałam z tego co mówił. Muzeum okazało się mikrusieńkie, składało się z jednej sali na dole i trzech sal na górze z malunkami Olgi Costy oraz mikro ogrodu. Po obejrzeniu, Pani kasjerka poprosiła mnie o wypełnienie ankiety na temat zwiedzania, gdzie chyba jej wypełnienie zajęło mi więcej czasu niż samo zwiedzanie (bez gadania). Potem zostałam zaprowadzona na wystawę czasową zdjęć i innych mediów z okazji festiwalu.

Nie chciało mi się dowiadywać jak mam wziąć autobus powrotny, więc poszłam piechotą tym bardziej, że było z górki.

W sobotę wieczorem Patricia organizowała przyjęcie dla znajomych. Głównie rozmawiali po hiszpańsku i szybko mnie to zmęczyło więc poszłam spać.

Niedziela

Jako, że w weekend jest dużo ludzi w Guanajuato, postanowiłam pójść na dwie wystawy w Alondiga (które nie były ostatnim razem otwarte) i następnie udać się do Ex-haciendy de San Gabriel de Barrera – haciendy XIX wiecznego potentata wydobycia srebra. Dom mieści się poza centrum, a wokół niego znajduje się ogród podzielony na kilka mniejszych ogrodów. Jest tu ogród orientalny, poświęcony Świętemu Franciszkowi, Galeria duża i mała, ogród angielski, rzymski, hiszpański, włoski i inne. Bardzo miło przechodziło się wśród cieni drzew. Porozmawiałam z rodziną z Kaliforni, zrobiłam im zdjęcie i zaczęli mi opowiadać o swoim życiu i że kiedyś byli w Polsce.

Zwiedziłam hacjendę, gdzie uderzył mnie brak światła, bardzo małe okna. Wychodząc spotkałam rodzinę z Kalifornii i zaproponowali mi że podwiozą mnie do centrum Guanajuato. Z centrum wzięłam autobus do Valenciany.

W sobotę Patricia chciała zrobić czarnego grzyba na przyjęcie, ale nie udało jej się znaleźć więc kupiła tylko trochę, tak żebym mogła spróbować i zrobiła go w niedzielę. Grzyb nazywa się huitlacoche, był usmażony z czosnkiem i epazote – czyli komosa piżmowa inaczej meksykańska albo herbata jezuicka. Muszę powiedzieć, że choć wyglądem nie przemawiało do mnie, tak w smaku dobre, wzięłam dokładkę