Czwartek

Jak w Meksyku wstawałam stosunkowo wcześnie tak tutaj z każdym dniem wstaję później. Patricia powiedziała, że w czwartek zabierze mnie w miejsca gdzie sama nie dotrę. Miałam nadzieję, że mi pokaże coś ciekawego, ale bardziej wyglądało to na towarzyszenie jej w załatwianiu spraw. Najpierw pojechałyśmy do Haciendy, którą można zwiedzać, a w której Patricia była umówiona na masaż. Zapytałam się czy mi też mogą zrobić masaż, zgodzili się. Miałam zapłacić ja, ale Patricia powiedziała że mi stawia. W sklepiku Haciendy kupiłam sobie nie wiem zupełnie po co ścierkę, która mi się podobała. Później pojechałyśmy do miasta do apteki, piekarni i banku. Patricia wstąpiła ze mną do Cafe tal, małej kawiarenki, do której zazwyczaj przychodzą studenci, bo jest tu wi-fi. Kawiarenka słynie z Beso Negro (Czarny Pocałunek) – jest to gęsta czekolada, wielkości espresso. Dobra, ale mi się wydaje, że ta którą piłam we Włoszech, czy w Wedlu jest lepsza.

Po załatwieniu spraw, poszłyśmy do Mercado Hidalgo, gdzie w budce zjadłyśmy torta de carnitas, czyli kanapkę z pieczonym mięsem i salsą (ostrą, ale nie bardzo).

Wracając do samochodu zachaczyłyśmy o wystawę HR Grigera zorganizowaną na uniwersytecie z okazji Cervantino. Ale niestety były to głównie wydruki prac nie oddające tak dobrze nastroju jego obrazów, które widziałam w Gruye w Szwajcarii.

Patricia kupiła bilety na Cervantino na występ klauna dla nas wszystkich wieczorem w piątek.

Piątek

Jadąc do miasta mija się miejscowość Valenciana. Znajduje się w niej kościół oraz stara kopalnia. Przeszłam jeden przystanek autobusowy w dół, aby zwiedzić kopalnię. Nad nią została zbudowana ładna hacjenda. Oprowadzanie w języku hiszpańskim. Zejście do kopalni to po prostu schody prowadzące 25 metrów pod ziemię i tyle. Kościół też normalny, jedyne co to w wejściu do zakrystii natknęłam się na skorpiona. W porównaniu do tych włoskich ten był większy, miał z pięć centymetrów. Szybko wybiegłam z kościoła, bo usłyszałam autobus (a chodzi on raz na pół godziny).

W Guanajuato wybrałam się na dwie wystawy z okazji Cervantino, zwiedziłam muzeum ze sztuką nowoczesną a następnie udałam się do muzeum Don Kichota. Jak tylko weszłam do muzeum, lunął deszcz. Miałam nadzieję przeczekać deszcz w muzeum. Ale obejrzałam całe, poczekałam trochę, a deszcz jak lał tak lał. Więc stwierdziłam, że szybko przebiegnę do sklepu, który był drogi ale poleciła mi Patricia jeśli chodzi o zakup srebra. Obejrzałam caly sklep a deszcz dalej lał. Nawet grzmiało i na chwilę zabrakło prądu w sklepie. No więc nie ma rady poszłam dalej. Trochę zmokłam i weszłam do kościoła przy teatrze Juarez, w którym to spędziłam chyba z godzinę zanim przestało lać. A lało tak, że ulice zamieniły się w rzeki. Na koniec odwiedziłam jeszcze jedno muzeum przy Plaza de la Paz i wróciłam do domu, aby móc coś zjeść i odpocząć przed wyprawą na Cervantino. Pod względem muzeów to Guanajuato jest dość słabe, są one małe, albo bardzo małe. Natomiast mieszczą się w ciekawych budynkach, które fajnie obejrzeć.

Spektakl miał się zacząć o dwudziestej pierwszej. Zjawiliśmy się na placu za dwadzieścia dziewiąta, a tam przedstawienie trwa. Na biletach była godzina dwudziesta. Natomiast w głównej rozpisce, było napisane, że spektakle na tym placu są o dwudziestej pierwszej. A małymi literami przy tym przedstawieniu było napisane, że przedstawienie jest o dwudziestej. Patricia była bardzo zła. Poszliśmy zamiast tego na lody i trochę się rozchmurzyła.